Po prawie trzech dekadach transformacji pojawiły się w Polsce zwiastuny poważniejszej dyskusji nad przestrzeniami naszych miast. Jej zapowiedzią jest powszechnie stawiana, trudna do zanegowania teza, że posiadamy już architekturę na przyzwoitym poziomie, nastąpiła jednak zupełna atrofia urbanistyki.
Mimo że historia i rozwój urbanistyki są znane, warto zwrócić uwagę na specyficzne aspekty tej dziedziny, różniące się genezą historyczną i umiejscowione na skrajnych biegunach nauki o projektowaniu struktur miejskich. Większość naszych historycznych miast i miasteczek była lokowana na prawach magdeburskim, średzkim, chełmińskim czy flamandzkim, w których kwestie ekonomiczne i społeczne opierały się na mniej lub bardziej regularnym, geometrycznym planie. Sprzyjały temu zarówno historyczne wpływy, jak i nizinne – w zdecydowanej większości – ukształtowanie terenu naszego kraju. Podobne układy znajdujemy w Czechach, Niemczech czy Austrii. Dawna urbanistyka tych miejsc wykształciła typologię przestrzenną charakterystyczną dla środkowej Europy. Być może dlatego pojęcie ładu przestrzennego kojarzymy ze zwartymi, regularnymi, geometrycznymi strukturami, a miasta lub ich dzielnice powstałe w gwałtowny sposób w XIX w. – choćby Dąbrowę Górniczą czy dzielnice Rudy Śląskiej – uznajemy za chaotyczne i pozbawione tego ładu.
Wystarczy przejechać niewiele ponad tysiąc kilometrów i znaleźć się we Włoszech lub we Francji, aby zobaczyć, jak przestrzeń zurbanizowana ulega widocznej zmianie, mimo że obraz przyrody aż tak bardzo nie odbiega od polskiego pejzażu. Widnieją tam sylwety miast i miasteczek jak z nieco innego świata – wyrastające z pagórkowatego lub górzystego krajobrazu, wręcz zapraszające do zjechania z głównej drogi i zatrzymania się w nich na dłużej. Takich miejsc są setki, a może nawet tysiące, ale tutaj przywołuję jedynie te, które bardzo silnie zapadły mi w pamięć.
Pomimo upływu paru lat wciąż wspominam Montepulciano – miasteczko położone we włoskiej Toskanii, w którym stoi jedna z nielicznych renesansowych świątyń centralnych, Madonna di San Biagio, autorstwa Antonia da Sangalla. Nie dają też o sobie zapomnieć znana z alabastru Volterra czy przypominające nastroszonego jeżozwierza San Gimignano. Z przyjemnością oglądam fotografie widocznego z oddali Sarnano w centralnych Włoszech, mającego kolor ziem szlachetnych: sieny palonej i umbry.
Z podróży na zachód żywe są wspomnienia o bretońskich miasteczkach – niewielkim Dinan, położonym nad stromą doliną rzeki Rance, z charakterystyczną szachulcową zabudową, czy o Auray, przedzielonym wąwozem rzeki o tej samej nazwie, z granatowo-szarymi dachami z łupka. Historia takich miejsc jest zazwyczaj znacznie odleglejsza niż naszych środkowoeuropejskich miast i często sięga czasów rzymskich, a nawet etruskich, celtyckich lub normandzkich. Struktura przestrzenna nierzadko była tam kształtowana według niewystępującej na ziemiach polskich koncepcji circulus. Kiedy przemierza się te miejscowości pieszo (samochód okazuje się bowiem elementem zbędnym), pojawia się myśl, że ich niesłychanie przyjazny klimat nie wynika z narzucanych i przyjętych geometrycznych dyspozycji urbanistycznych, ale jest efektem spontanicznych, nawarstwiających się działań, organicznie podporządkowanych lokalnym uwarunkowaniom. O tym specyficznym charakterze decyduje nie tylko powierzchownie pojmowana w kategoriach turystycznych malowniczość, lecz także trwała, bardzo silna tradycyjna więź społeczna, którą łatwo zaobserwować wśród mieszkańców. Jednak najbardziej fascynujące w tych miasteczkach jest to, że ich spontaniczna zabudowa nie wywołuje wrażenia chaosu i irytującej przypadkowości. Podświadomie wyczuwa się jakiś kod czy też ukryty mechanizm organizujący tę przestrzeń, jednak bardzo trudny do zdefiniowania w sposób geometryczny. Szerokość uliczek, promienie łuków, stromizna schodów, wzajemne zacienianie, brak zachowania odległości pożarowych, pofalowana linia zabudowy, klawiszowa linia gzymsów są całkowicie niezgodne z dzisiejszymi europejskimi standardami urbanistycznymi, a także normami i przepisami. Ignorujące tę niepoprawność przestrzenie miasteczek oferują jednak pełen empatii i inkluzywności klimat dla życia i zamieszkiwania.
Oglądając wymienione miejsca z perspektywy praktykującego architekta, uświadamiam sobie, że – nawet z dużą grupą projektantów i z wykorzystaniem bardzo wydajnych komputerów – nie byłbym w stanie zaprojektować tak złożonych i malowniczych zespołów. Niewątpliwie jest to intrygujące.
Warto zatem zastanowić się, czy nie istnieje skuteczny, acz porzucony i zapomniany, mechanizm organicznego kształtowania przyjaznych przestrzeni.
Jeżeli istnieje taki paradoks, jak przyjazne miasta bez urbanistyki, to warto odwrócić tę zależność i zapytać – czy istnieje urbanistyka bez miast? To pytanie można też sformułować nieco inaczej: jak materializuje się urbanistyka rozumiana jako czysta idea?
Nowe koncepcje, radykalnie odrzucające dotychczasową strukturę i funkcjonowanie tradycyjnego miasta, pojawiły się po pierwszej wojnie światowej i miały stanowić remedium na wszelkie negatywne cechy XIX-wiecznych ośrodków. Najpierw przybrały formy rozważań teoretycznych i manifestów (w tym Karty ateńskiej), a następnie były realizowane w postaci budowanych wówczas na stosunkowo niewielką skalę zespołów mieszkaniowych. Prawdziwy boom tych idei nastąpił po drugiej wojnie światowej, szczególnie w państwach socjalistycznych, na fali industrializacji i związanej z nią migracji ludności wiejskiej do miast. W naszym kraju najintensywniej zaistniał on w latach 60. i 70. XX w., w okresie gierkowskiej prosperity. Przyświecało mu wtedy pompatyczne hasło budowy „drugiej Polski”.
Osiedla wielkopłytowe nie były jednak tylko naszą przypadłością – w sąsiednich krajach bloku wschodniego realizowano bardzo podobne zespoły. W byłym DDR, w Halle-Neustadt, wybudowano według tej typologii praktycznie całe nowe centrum miasta. W Bratysławie, na zachodnim brzegu zakola Dunaju, powstał prawdopodobnie największy w Europie (przeznaczony dla 117 tys. mieszkańców) zespół zabudowy Petržalka. Tego rodzaju osiedla, lokalizowane nie tylko na obrzeżach miast, ale również w ich centralnych obszarach (np. osiedle za Żelazną Bramą w Warszawie), nigdy nie zintegrowały się z otoczeniem, pozostając enklawami ortodoksyjnej urbanistyki. Pamiętam jeszcze makiety tych zespołów z państwowych biur projektowych – prezentowały się jak wyszukane, abstrakcyjne kompozycje plastyczne. Nikt z nas wtedy nie podejrzewał, że realizacja czystych urbanistycznych idei w skali 1:1 przyniesie tak złe rezultaty.
Można postawić tezę, że nie powinno się porównywać osiedli z historycznymi miastami – odmienne są bowiem ich skala, historia i położenie. Lokalizacja wiekowych miejscowości w pięknym krajobrazie w znaczącym stopniu determinowała ich ukształtowanie, strukturę, a zarazem urodę. Jest to chyba jednak teza zbyt uproszczona. Liczba ludności tych miasteczek, wynosząca od kilku do kilkudziesięciu tysięcy, nie odbiega od liczby mieszkańców dzisiejszych osiedli, przy realizacji których nierzadko zachodziły zupełnie odwrotne procesy. Kiedy rozpoczęła się budowa osiedli w Jastrzębiu czy Bytomiu-Radzionkowie – zlokalizowanych na pięknym pofałdowanym obszarze – pierwszą czynnością były zakrojone na wielką skalę prace niwelacyjne, dostosowujące naturalne ukształtowanie terenu do wymogów technologii realizacji. Podobnie stało się w przypadku osiedla Przymorze w Gdańsku, gdzie nadmorski krajobraz zabudowano gigantycznymi, betonowymi falochronami.
Wydawałoby się, że w zakresie funkcjonalnym wszystkie potrzeby zostały w tych osiedlach zaspokojone: każde z nich ma mieszkania, sklepy, szkołę, przedszkole, piwiarnie, a nawet kościół. Jednak nic z tego nie wynika – wszystko jest iluzją, nie istnieje tutaj ani miasto, ani prawdziwe miejskie życie.
W Polsce od 30 lat prowadzimy jednak zagospodarowanie przestrzeni bez miast i bez urbanistyki. Ten postępujący, samoistny, niekontrolowany proces jest zjawiskiem specyficznym w skali europejskiej. Dziwaczność polskiej działalności planistyczno-przestrzennej, oderwanej od urbanistyki i ignorującej ją, doprowadziła do poważnej degradacji przestrzeni naszego kraju.
Realizowane układy zabudowy, tak w przestrzeniach miejskich (również na ich centralnych obszarach), jak i w częściach podmiejskich, stoją w opozycji do wszystkiego, co mogłoby stanowić efekt świadomego planowania.
Różne są źródła i przyczyny tych negatywnych zjawisk. Można wskazać na komunistyczne dziedzictwo emanujące pogardą dla ludzi, historii i tradycyjnych wartości. Dodatkowo wiejsko-zaściankowa tradycja naszego społeczeństwa, pozbawionego mieszczańskiej kultury, daleka jest od pojmowania miasta w kategoriach zarówno urbs, jak i polis. Spontaniczne odrzucenie, w ramach transformacji po 1989 r., rzekomo skompromitowanych komunistycznych instrumentów planistycznych, w tym tych dotyczących polityki przestrzennej, i zastąpienie ich naiwnie pojmowanym neoliberalizmem podlanym populistycznym sosem, całkowicie zlikwidowało racjonalną urbanistykę oraz kreację przyjaznej przestrzeni.
Nasze podporządkowanie się drapieżnej działalności instytucji finansowych i bezmyślnemu, konsumpcyjnemu modelowi funkcjonowania przybrało karykaturalny obraz. Relatywnie duże oraz wielkie zespoły obiektów realizowane są w centrach polskich miast nie tylko bez masterplanów, będących standardem w krajach europejskich, ale również bez ułomnych MPZP. W przygnębiający sposób dokumentują to m.in.: przysłowiowy warszawski Mordor, obudowa Alei Jerozolimskich w Warszawie oraz bezładna obudowa Drogowej Trasy Średnicowej w centrum GOP.
Katastrofa przestrzenna rozgrywa się także na polskich przedmieściach. Urban sprawl, mający swoje źródło w Stanach Zjednoczonych, dotarł również do Europy. Podlegał on jednak większej niż w Polsce kontroli planistycznej. U nas przybrał postać wielokrotnie opisywanej „urbanistyki łanowej”, w przypadkowy sposób anektującej tereny rolne. Powstające zespoły mieszkaniowe – pozbawione podstawowych usług – całkowicie zdeprecjonowały fakt posiadania własnego domu czy mieszkania. Z żalem i przykrością należy stwierdzić, że pozostawione przez nas bezładne realizacje w przyszłości będą mogły służyć jedynie pracom i badaniom teoretycznym nad stanem naszego państwa i świadomością społeczną na przełomie XX i XXI w. Na pewno nie spotkają się jednak z uznaniem ze strony pokoleń, które przyjdą po nas i będą w niej żyć.
Oczywistą odpowiedzią na coraz większy chaos przestrzenny ogarniający polską przestrzeń powinno być przywrócenie planowania urbanistycznego. Niestety nowa ustawa o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym ignoruje ten wniosek. Doświadczenie uczy jednak, że niezbędnymi czynnikami w kreacji przyjaznej przestrzeni są empatia – w stosunku zarówno do otaczających nas ludzi, jak i do pejzażu, w którym żyjemy – oraz pamięć o historii i tradycji.
PIOTR ŚREDNIAWA
architekt IARP; przewodniczący Rady Śląskiej Izby Architektów, członek WKUA i MKUA w Katowicach; od 2003 r. prowadzi z Barbarą Średniawą Biuro Studiów i Projektów w Gliwicach